Dnia
pewnego we czwartek, przez Gobi Pustynię
Szli
Eskimos z Cyganem, Żydem i Murzynem.
Cygan
z patologicznej rodziny pochodził,
Eskimos
był kretynem. Taki się urodził.
Żyd
był odpychający, jak to pederasta,
Zaś
Murzyn to transwestyta. Wiedziało pół miasta.
Tu
narrator na dupę grubym dostał pasem,
Polityczna
poprawność ozwała się basem:
Bo
w czwartek na pustyni Gobi się spotkali
Inuit,
Izraelita, Rom i Afrykanin.
W
defaworyzowanej rodzinie Rom wzrastał.
Inuit
był z orzeczeniem z poradni – i basta!
Izraelita
miał prawo kochać na tęczowo
I
metroseksualnie robił to i owo.
Zaś
Afrykanin płeć wybrał sobie a’la gender.
I
w lokalach dla panów śpiewał love me
tender.
Za
nimi wlókł się garbus zdzierając zelówki.
Nie
tylko, że kulawy, to jeszcze z próbówki.
Lecz
i tutaj narracja wygładzi się raczej…
Jako,
że ten z zelówkach był sprawny inaczej.
Z
nieznacznie ograniczoną sprawnością ruchową.
Poczęty
w zapłodnieniu sztucznym. Naukowo.
I
szła tak przez pustynię rozkoszna czereda.
Język
jakoś ogarnął.
Rozum rady nie dał…Linkuj i podaj dalej!