Strony

16 gru 2020

Czy Najświętsza Panienka powinna poddać się aborcji?

 

[...]po inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak, boisko zaczęło być wykorzystywane przez US Army jako wysypisko śmieci biologicznych, w tym fragmentów ciał... [...]

" po zapoznaniu się ze wszystkimi niszczycielskimi siłami jakie zostały spuszczone z łańcuchów w Iraku i Afganistanie, będę już na zawsze zdumiony dysonansami poznawczymi, znajdującymi swoją kulminację w [...] konserwatystach, będących żarliwymi anty-aborcjonistami i jednocześnie zwolennikami interwencji zbrojnych "

Biorąc pod uwagę zdecydowane stanowisko współczesnego społeczeństwa wobec aborcji oraz utratę religijnego charakteru Bożego Narodzenia aż dziw, że takiego pytania jeszcze nie zadano.



Wychodząc naprzeciw pro-aborcyjnym  postulatom liberałów, ciąża Najświętszej Panienki mogłaby być w pierwszym rzędzie zarekomendowana do aborcji przez zatroskane "solidarne siostry". Analizy historyczne sugerują, że Maria była nastolatką, gdy zaszła w ciążę. Nie miała również żadnego wyboru. Została przygnieciona całym ciężarem niebiańskiego patriarchatu, począwszy od Archanioła Gabriela, który nakazał Jej ciążę pozamałżeńską. 

Dowodem Jej zgodnego przyjęcia woli Niebios jest Pielgrzymka Camino na której spędziłem ostatnich kilka tygodni. Z Hiszpanii do Fatimy w Portugalii, gdzie Najświętsza Panienka rzekomo ukazała się trójce wiejskich dzieci w 1917 roku. Po drodze, wszędzie mija się symbole Bożego Narodzenia, szopki ustawione przed kościołami co wydaje się oczywiste ale również w parkach i za szybami sklepowymi, obok manekinów odzianych w czarną i czerwoną bieliznę. Takie widoki są przyczyną kontrowersji we współczesnej Wielkiej Brytanii.

(photo: James Jeffrey)

Być może to wynik osłupienia, zaskoczenia i introspekcji po latach spędzonych w siłach zbrojnych ale nie mogłem się powstrzymać przed refleksją patrząc na ogarnięte aborcyjną atmosferą Brytanię i USA, gdzie utkwił mi w pamięci widok malca z afro na głowie i łobuzerskim uśmiechem na twarzy, ganiającego nago po pokoju. Byłem wtedy krótko po misji w Afganistanie i ten właśnie widok spowodował chwilę namysłu i przekonał mnie co do właściwego wyboru dla kobiet, które podobnie jak Najświętsza Panienka, nieoczekiwanie zachodzą w ciążę.

Absurdalny tytuł tego artykułu jest odbiciem absurdalnego stanu debaty aborcyjnej w obecnym kształcie. Debaty, której nie ma, a wszelkie argumenty przeciwko są traktowane przez lobby proaborcyjne jako stanowisko any-kobiece. Lobby to, ogromne i wpływowe, może swoją siłą przebicia, zaślepieniem i nihilizmem konkurować tylko z lobby producentów i handlarzy bronią.

"Mamy do czynienia z zaciętym oporem, szczególnie na Lewicy chociaż nie tylko, co do refleksji nad rewolucją seksualną i jej skutkami". To słowa Marii Eberstadt z Instytutu Wiara i Rozum, które wypowiedziała w programie Spectator's Americano i kontynuowała "widzimy tu pewien absolutyzm, przekonanie, że nie ma tutaj niczego podlegającego krytyce - dlatego Amerykańskie feministki bronią aborcji do ostatniego momentu przed urodzeniem, ponieważ są absolutystkami"

Być może właśnie ten absolutyzm, którym nasiąknęły współczesne społeczeństwa zachodnie i co uchodzi za debatę publiczną, wyjaśnia w pewien sposób nasze schizofreniczne podejście do Bożego Narodzenia. Chrześcijański wymiar Bożego Narodzenia jest problemem od dłuższego czasu. W tym roku sekularyzacja Bożego Narodzenia wydaje się jakby poszła krok dalej. Można to porównać w szerszej skali do zjawiska "pracy dla weekendu", charakterystycznego dla współczesności,  gdy przez 5 dni męczymy się w okropnej pracy aby dotrwać do 2 dni wyzwolenia. Podobna sytuacja zachodzi po miesiącach covidowego lockdownu, istnieje oczekiwanie na danie sobie upustu w okresie świątecznym.

Jest to zrozumiała reakcja, biorąc pod uwagę co wydarzyło się w zmierzającym ku końcowi 2020 roku. Rosnący dysonans poznawczy wyrażający się zapominaniem a nawet wymazywaniem korzeni Bożego Narodzenia jest lustrzanym odbiciem tego samego dysonansu, który utrudnia debatę aborcyjną. 
Zastanówmy się dlaczego w 2016 roku, szefowa Królewskiego Kolegium Położnych opowiedziała się za aborcją aż do czasu urodzenia? 
To nie jest wyraz nadmiernej protekcjonalności czy patriarchalizmu; takie stanowisko w zestawieniu z położnictwem, czyli  ludźmi odpowiedzialnym za zdrowie, bezpieczeństwo matki i nowo narodzonego dziecka jest szczególnie zasmucające i wskazuje dokąd zaszliśmy i dokąd jeszcze zajdziemy, biorąc pod uwagę tempo wydarzeń.

Przykładem dysonansu dotyczącego ruchu pro-aborcyjnego i jego racjonalności, w szczególności w odniesieniu do Black Lives Matters, jest fakt, że w stanie Nowy Jork większość aborcji przeprowadzono na Afro-Amerykankach. Jest to na tyle wymowny fakt, że taktownie milczy się o tym fakcie w dyskusji o rasizmie w USA.

Muszę tutaj wziąć głęboki oddech i przejść na poziom osobistych doświadczeń.

Krótko po powrocie z Afganistanu i opuszczeniu Armii Brytyjskiej udałem się do USA i rozpocząłem studia dziennikarskie. Zakochałem się w kobiecie z zupełnie innego środowiska. Sam pochodzę z klasy średniej, ukończyłem jedną z najbardziej prestiżowych prywatnych szkół katolickich w Wielkiej Brytanii. Kobieta była Afro-Amerykanką z Kubańskimi korzeniami, która zaszła w ciąże zaledwie w wieku 19 lat.

Początkowo, podczas pierwszego roku naszej znajomości, była ona raczej niechętna przedstawieniu mi swojej córki choć ja wiedziałem o jej istnieniu. Czasami w bibliotece spotykałem ją z laktatorem w ręku aby w ustronnym pomieszczeniu przygotować pokarm dla swojego maleństwa. W końcu pozwoliła mi na spotkanie i podobnie jak z jej matką, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jej mama dowiedziała się o ciąży wkrótce po zerwaniu z jej poprzednim chłopakiem. Pomimo zażywania pigułki antykoncepcyjnej zaszła w ciążę. Jej córka była efektem minimalnego współczynnika nieskuteczności pigułki.

Opowiedziała mi, że zachowanie ciąży było zawsze jedyną opcją jaką rozważała. Byłem pod niezwykłym wrażeniem odwagi tej 19-latki, szczególnie po tej pustce i trywialności, której doświadczyłem w Afganistanie, a która uchodzi tam za odwagę.

Jej opowieść przypomniała mi akapit z trylogii Evelyn Waugh Sword of Honour, która dotarła do mnie w Afganistanie w paczce wysłanej przez mojego przyjaciela z czasów służby w Iraku. Pod koniec trzeciego tomu, główny bohater Gwidon Crouchback zmaga się z dylematem czy zaopiekować się nieślubnym dzieckiem swojej zmarłej kochanki. Rozmyśla nad radą swojego ojca "ilościowe rozważania są na nic. Jeśli tylko jedna dusza zostanie uratowana, to będzie to pełna zapłata za "utratę twarzy".

Zdjęcie: tortury w Iraku. Polscy obywatele zapłacili odszkodowania torturowanym na terenie kraju. Nigdy jednak nie przeproszono oszukiwanych obywateli i wyborców. Nie zrobiła tego ani lewica ani prawica - żarliwi bojownicy o życie człowieka. Obywatele Wlk.Brytanii i USA zostali przeproszeni za okłamywanie, przez swoich ówcześnie rządzących.

 
Nawet na kimś niewierzącym ta uwaga robi ogromne wrażenie. Myśl ta nie opuszczała i mnie od tamtego czasu.
W czasie gdy czytałem tę książkę, doszło do bombardowania bazy Talibanu, w której, o czym nie wiedzieliśmy, ukrywali się również cywile. Po tym wydarzeniu, do naszego obozu dotarł Afgańczyk pchający przed sobą taczkę, na której spoczywały szczątki jego trzech synów, dwóch córek, siostrzeńca i jego dwóch żon, które zostały wydobyte z gruzów. W świetle tej hańby spoczywającej na taczce, życie tego maleństwa, które również mogło podzielić ten los, nabrało jeszcze większego blasku.

Byłem zadziwiony jak świat wokół nas się zmienił za przyczyną tego maleństwa, które z raczkowania stanęło na nogach, miało w zwyczaju ganianie nago po pokoju z czystej radości życia. Wymiar jej osobowości w tak młodym wieku był zadziwiający. Wszystko co dotyczyło matki i córki stało w jaskrawej sprzeczności z tym co pisarka Urszula K. Le Guin określiła  jako "męski świat zinstytucjonalizowanej konkurencji, agresji, przemocy, autorytetu i władzy".  
 
Torturowanie [natemat.pl] żołnierze ciągali więźniów i jeńców na smyczach po korytarzach, smarowali im twarze ekskrementami, kazali uprawiać seks oralny, "budowali" piramidy z nagich więźniów, wieszali ich głową do dołu, razili prądem czy polewali kwasem.

Jest to rzeczywistość, która przeraziła mnie w Afganistanie. Przerazili również ludzie, z którymi już nigdy nie chcę mieć nic do czynienia, dlatego zapewne poszukałem ucieczki w życiu cywilnym. W 2010 roku byłem już dalej niż ruch "me too" mając za sobą wystarczające doświadczenia z bezwzględnymi białymi mężczyznami.

Dla odmiany, obecnie możemy doświadczyć konsekwencji kontaktu z "zinstytucjonalizowanym światem kobiet". We wspomnianej wyżej audycji Eberhardt odnosi się do książki Lionela Tigera -   Decline of Males. The First look at an unexpected New World of Man and Women, gdzie antropolog biologiczny analizuje przejęcie kontroli nad reprodukcją wyłącznie przez kobiety. Eberhardt powiada: "przejęcie przez kobiety odpowiedzialności za decyzje reprodukcyjne" jest " jedną z najważniejszych konsekwencji rewolucji seksualnej". 60 milionów aborcji w USA od 1973 powinno dawać do myślenia, bez względu na nasz stosunek wobec aborcji. Rzadko jednak społeczeństwo lub media chociaż przez chwilę poświęcają temu uwagę, zgodnie uznając, że aborcja jest prawem kobiety i że jest budującą i radosną przygodą w ramach samorealizacji i wyzwolenia.

Czy czytacie o mężczyznach, którzy w jakiś sposób zostali pokrzywdzeni przez partnerkę, która dokonała aborcji? Ja o tym nie czytałem, dopóki sam nie napisałem artykułu dla portalu BBC News, sekcja USA i Kanada, w dobrych przed-covidowych czasach, sprowokowany biuletynem kościelnym oferującym wsparcie mężczyznom doświadczonym przez aborcję. W trakcie pisania artykułu wysłuchałem wielu bolesnych historii, opowiedzianych przez mężczyzn z takimi doświadczeniami, o latach bólu i cierpienia po tym, gdy partnerka pomimo próśb zdecydowała się na aborcję. 

"Mężczyźni są stworzeni aby być obrońcami, stąd poczucie porażki wynikające z nieudanej obrony matki i dziecka, za fiasko wzięcia za nich odpowiedzialności", usłyszałem to od 61-letniego Chucka Raymonda, którego 19-letnia narzeczona dokonała aborcji w późnych latach 70-tych. Była to ich wspólna decyzja, gdyż zdecydowali, że posiadanie dziecka w tak młodym wieku jest ponad ich siły. "Ciągle żyjemy w bólu i wstydzie z tego powodu"

Badania nad reakcjami mężczyzn wobec aborcji ich niedoszłych dzieci są ciągle szczątkowe. Dane pochodzą głownie z post-aborcyjnych grup wsparcia, co utrudnia stworzenie szerszych uogólnień. Jednak wspólnym rysem opowieści tych mężczyzn są złość, ból, wstyd, przygnębienie i smutek w rocznicę takiego wydarzenia. 
Z pewnością zasługują one na właściwą uwagę. Po tym czego doświadczyłem w Iraku, dotarło do mnie, że problemy tych mężczyzn są podobne do zespołu stresu pourazowego (PTSD) oraz tzw. kontuzji moralnych wynikłych z działań wojennych.

Nie sugeruję, że kobieta poddająca się aborcji dokonuje takiego samego czynu jak zabicie dziecka w rezultacie "strat ubocznych" wynikających z prowadzenia ognia. Oskarżenie kobiety o zamordowanie dziecka jest poważną oznaką braku współczucia jakie przeważa w tej debacie. Kobiety, które decydują się na aborcję, same są często ofiarami "strat ubocznych", które wynikają z niechęci mężczyzn do utrzymywania swoich rodzin lub strachu przed brakiem zrozumienia przez rodzinę. 
 
Zbyt wiele debaty aborcyjnej koncentruje się na kobietach a niedostatecznie nad funkcjonowaniem społeczeństwa w którym założenie rodziny i posiadanie dzieci jest przerażającą czy nawet niemożliwą do spełnienia perspektywą.


Obie strony tej niby-debaty aborcyjnej powinny wziąć pod uwagę szerszy kontekst niż ten, który obserwują stojąc na skrzynkach po jabłkach z megafonami w rękach (często dosłownie).

Po zapoznaniu się ze wszystkimi niszczycielskimi siłami jakie zostały spuszczone z łańcuchów w Iraku i Afganistanie, będę już na zawsze zdumiony dysonansami poznawczymi, znajdującymi swoją kulminację w liberalnych zwolennikach aborcji, którzy jednocześnie są żarliwymi pacyfistami (i obrońcami życia w związku z tym) oraz konserwatystach, będących żarliwymi anty-aborcjonistami i jednocześnie zwolennikami interwencji zbrojnych i wojen (i utraty życia z tym związanym).

Pomimo tego widocznego pęknięcia i przepaści pomiędzy jednymi i drugimi, w moich dziennikarskich poszukiwaniach dostrzegłem, że w jednej sprawie panuje zgoda. Dotyczy to nadmiernej polaryzacji społecznej, uogólnień, braku empatii i generalnie braku poważnej refleksji. I znowu wracamy do absolutyzacji i "bladych warg Wielkiego Inkwizytora", którymi nas ostrzega Fiodor Dostojewski w swoim arcydziele Bracia Karamazow.

I znowu przechodzę obok kolejnej portugalskiej szopki, innej od tych do których jesteśmy przyzwyczajeni. Zbudowana ze starych, pomalowanych opon w której Dzieciątko Jezus wygląda jak ogromnych rozmiarów jajo. Nie mogę się opędzić przed natrętną myślą, czy to tylko zbieg okoliczności, że liberalna sekularyzacja, która z taką żarliwością zachęca do aborcji, ma tyle problemów z religią, która zaczęła się od malutkiego Dzieciątka  urodzonego przez kobietę, którą wybrała poświęcenie i upokorzenie zamiast wygodnego życia.

Być może to Dzieciątko w żłóbku jest zbyt sugestywne, zbyt mocno ujawnia bolesną prawdę wielu liberałom i feministkom, prawdę o tym że stąpają po o wiele bardziej niepewnym gruncie niż to starają się przedstawiać. Mam na myśli aborcję, eutanazję i inne "upodmiotowujące" postawy. Mało tego, podwajają stawkę, nie idąc na żadne ustępstwa. Ich "absolutyzm" prowadzi do późnej aborcji, eutanazji. 
Legalizacja aborcji w Irlandii w 2018 po przełomowym referendum, przetarła drogę naciskom na zalegalizowanie lub referendum w sprawie tzw. wspomaganego samobójstwa (Św. Patryk zapewne płacze w Niebie). Taki jest Nowy Wspaniały Świat wiedziony przez Matriarchat, który przecież nie może się mylić gwarantując nieograniczoną wolność, szczególnie od nudnych i żmudnych ograniczeń religijnych.

Stojąc przed wyjątkowo ozdobną szopką w jednym z portugalskich kościołów, uświadomiłem sobie, że sugestywność tej sceny wynika z pewnej niestosowności w niej zawartej. Grupa dorosłych zebrana wokół Dzieciątka, Święty Józef z ręką na sercu i pasterze zdejmujący nakrycia głowy przed trzema klęczącymi Królami. Jest to scena wyrażająca absurdalną suplikację. Takie zachowanie po części wyjaśnia ich wiara w obecność właśnie narodzonego Syna Bożego. Jednocześnie, część tego szacunku wynika z przekonania, że w tym Dzieciątku, jak i każdym innym, złożone są nasze przyziemne jak i bardziej wzniosłe sprawy i pragnienia. 
 
Wędrując szlakiem Camino często uciekałem się do znanych sobie piosenek z dawnych lat aby nabrać motywacji, szczególnie gdy deszcz i mgła a nawet półpasiec dawały o sobie znać. Jedną szczególną piosenką w tym repertuarze był Sonnet, angielskiego zespołu The Verve, w którym Ryszard Ashrcroft w zadziwiający sposób stawia pytania dotyczące naszych uczuć. Oczywiście nie wiem, co on miał na myśli pisząc te słowa ale w przekonujący sposób wyjaśnia, że miłość to nie tylko rzeczownik ale i czasownik i to bardzo istotny szczególnie dla kogoś, kto musi  się zmierzyć z szokiem niespodziewanej ciąży oraz dla tych, którzy w takiej sytuacji powinni służyć radą i wsparciem.

Ashcroft śpiewa  " Tak, jest miłość jeśli jej pragniesz, nie brzmi jak sonet, mój panie
                             Dlaczego tego nie widzisz, natura ma swoje sposoby, oczy szeroko otwarte
                             Spoglądające w niebo ze łzą w oku"


Jakub Jeffrey
https://thecritic.co.uk/
tłumacz RSSA 
www.mszapiaseczno.blogspot.com

Jakub Jeffrey jest niezależnym dziennikarzem i pisarzem. Pisze dla rozmaitych międzynarodowych mediów. Poprzednio służył w Armii Brytyjskiej na misjach w Kosowie, Iraku i Afganistanie. Na ukończeniu jest jego książka o doświadczeniach wojennych i trudach adaptacji do życia cywilnego. Jego adres na Twitterze : @jrfjeffrey  Instagram: james_rfj