[...]po inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak, boisko zaczęło być wykorzystywane przez US Army jako wysypisko
śmieci biologicznych, w tym fragmentów ciał... [...]" po
zapoznaniu się ze wszystkimi niszczycielskimi siłami jakie zostały
spuszczone z łańcuchów w Iraku i Afganistanie, będę już na zawsze
zdumiony dysonansami poznawczymi, znajdującymi swoją kulminację w [...] konserwatystach,
będących żarliwymi anty-aborcjonistami i jednocześnie zwolennikami
interwencji zbrojnych "
Biorąc
pod uwagę zdecydowane stanowisko współczesnego społeczeństwa wobec
aborcji oraz utratę religijnego charakteru Bożego Narodzenia aż dziw,
że takiego pytania jeszcze nie zadano.
Wychodząc
naprzeciw pro-aborcyjnym postulatom liberałów, ciąża Najświętszej
Panienki mogłaby być w pierwszym rzędzie zarekomendowana do aborcji
przez zatroskane "solidarne siostry". Analizy historyczne sugerują, że
Maria była nastolatką, gdy zaszła w ciążę. Nie miała również żadnego
wyboru. Została przygnieciona całym ciężarem niebiańskiego patriarchatu,
począwszy od Archanioła Gabriela, który nakazał Jej ciążę
pozamałżeńską.
Dowodem
Jej zgodnego przyjęcia woli Niebios jest Pielgrzymka Camino na której
spędziłem ostatnich kilka tygodni. Z Hiszpanii do Fatimy w Portugalii,
gdzie Najświętsza Panienka rzekomo ukazała się trójce wiejskich dzieci w
1917 roku. Po drodze, wszędzie mija się symbole Bożego Narodzenia,
szopki ustawione przed kościołami co wydaje się oczywiste ale również w
parkach i za szybami sklepowymi, obok manekinów odzianych w czarną i
czerwoną bieliznę. Takie widoki są przyczyną kontrowersji we
współczesnej Wielkiej Brytanii.
|
(photo: James Jeffrey) |
Być
może to wynik osłupienia, zaskoczenia i introspekcji po latach
spędzonych w siłach zbrojnych ale nie mogłem się powstrzymać przed
refleksją patrząc na ogarnięte aborcyjną atmosferą Brytanię i USA, gdzie
utkwił mi w pamięci widok malca z afro na głowie i łobuzerskim
uśmiechem na twarzy, ganiającego nago po pokoju. Byłem wtedy krótko po
misji w Afganistanie i ten właśnie widok spowodował chwilę namysłu i
przekonał mnie co do właściwego wyboru dla kobiet, które podobnie jak
Najświętsza Panienka, nieoczekiwanie zachodzą w ciążę.
Absurdalny
tytuł tego artykułu jest odbiciem absurdalnego stanu debaty aborcyjnej w
obecnym kształcie. Debaty, której nie ma, a wszelkie argumenty
przeciwko są traktowane przez lobby proaborcyjne jako stanowisko
any-kobiece. Lobby to, ogromne i wpływowe, może swoją siłą przebicia,
zaślepieniem i nihilizmem konkurować tylko z lobby producentów i
handlarzy bronią.
"Mamy
do czynienia z zaciętym oporem, szczególnie na Lewicy chociaż nie
tylko, co do refleksji nad rewolucją seksualną i jej skutkami". To słowa
Marii Eberstadt z Instytutu Wiara i Rozum, które wypowiedziała w
programie Spectator's Americano i kontynuowała "widzimy tu pewien
absolutyzm, przekonanie, że nie ma tutaj niczego podlegającego krytyce -
dlatego Amerykańskie feministki bronią aborcji do ostatniego momentu
przed urodzeniem, ponieważ są absolutystkami"
Być
może właśnie ten absolutyzm, którym nasiąknęły współczesne
społeczeństwa zachodnie i co uchodzi za debatę publiczną, wyjaśnia w
pewien sposób nasze schizofreniczne podejście do Bożego Narodzenia.
Chrześcijański wymiar Bożego Narodzenia jest problemem od dłuższego
czasu. W tym roku sekularyzacja Bożego Narodzenia wydaje się jakby
poszła krok dalej. Można to porównać w szerszej skali do zjawiska "pracy
dla weekendu", charakterystycznego dla współczesności, gdy przez 5 dni
męczymy się w okropnej pracy aby dotrwać do 2 dni wyzwolenia. Podobna
sytuacja zachodzi po miesiącach covidowego lockdownu, istnieje
oczekiwanie na danie sobie upustu w okresie świątecznym.
Jest
to zrozumiała reakcja, biorąc pod uwagę co wydarzyło się w zmierzającym
ku końcowi 2020 roku. Rosnący dysonans poznawczy wyrażający się
zapominaniem a nawet wymazywaniem korzeni Bożego Narodzenia jest
lustrzanym odbiciem tego samego dysonansu, który utrudnia debatę
aborcyjną.
Zastanówmy się dlaczego w 2016 roku, szefowa Królewskiego
Kolegium Położnych opowiedziała się za aborcją aż do czasu urodzenia?
To nie
jest wyraz nadmiernej protekcjonalności czy patriarchalizmu; takie
stanowisko w zestawieniu z położnictwem, czyli ludźmi odpowiedzialnym
za zdrowie, bezpieczeństwo matki i nowo narodzonego dziecka jest
szczególnie zasmucające i wskazuje dokąd zaszliśmy i dokąd jeszcze
zajdziemy, biorąc pod uwagę tempo wydarzeń.
Przykładem
dysonansu dotyczącego ruchu pro-aborcyjnego i jego racjonalności, w
szczególności w odniesieniu do Black Lives Matters, jest fakt, że w
stanie Nowy Jork większość aborcji przeprowadzono na Afro-Amerykankach.
Jest to na tyle wymowny fakt, że taktownie milczy się o tym fakcie w dyskusji o rasizmie w USA.
Muszę tutaj wziąć głęboki oddech i przejść na poziom osobistych doświadczeń.
Krótko
po powrocie z Afganistanu i opuszczeniu Armii Brytyjskiej udałem się do
USA i rozpocząłem studia dziennikarskie. Zakochałem się w kobiecie z
zupełnie innego środowiska. Sam pochodzę z klasy średniej, ukończyłem
jedną z najbardziej prestiżowych prywatnych szkół katolickich w Wielkiej
Brytanii. Kobieta była Afro-Amerykanką z Kubańskimi korzeniami, która
zaszła w ciąże zaledwie w wieku 19 lat.
Początkowo,
podczas pierwszego roku naszej znajomości, była ona raczej niechętna
przedstawieniu mi swojej córki choć ja wiedziałem o jej istnieniu.
Czasami w bibliotece spotykałem ją z laktatorem w ręku aby w ustronnym
pomieszczeniu przygotować pokarm dla swojego maleństwa. W końcu
pozwoliła mi na spotkanie i podobnie jak z jej matką, była to miłość od
pierwszego wejrzenia. Jej mama dowiedziała się o ciąży wkrótce po
zerwaniu z jej poprzednim chłopakiem. Pomimo zażywania pigułki
antykoncepcyjnej zaszła w ciążę. Jej córka była efektem minimalnego
współczynnika nieskuteczności pigułki.
Opowiedziała
mi, że zachowanie ciąży było zawsze jedyną opcją jaką rozważała. Byłem
pod niezwykłym wrażeniem odwagi tej 19-latki, szczególnie po tej pustce i trywialności, której doświadczyłem w
Afganistanie, a która uchodzi tam za odwagę.
Jej
opowieść przypomniała mi akapit z trylogii Evelyn Waugh Sword of
Honour, która dotarła do mnie w Afganistanie w paczce wysłanej przez
mojego przyjaciela z czasów służby w Iraku. Pod koniec trzeciego tomu,
główny bohater Gwidon Crouchback zmaga się z dylematem czy zaopiekować
się nieślubnym dzieckiem swojej zmarłej kochanki. Rozmyśla nad radą
swojego ojca "ilościowe rozważania są na nic. Jeśli tylko jedna dusza
zostanie uratowana, to będzie to pełna zapłata za "utratę twarzy".
|
Zdjęcie: tortury w Iraku. Polscy obywatele zapłacili odszkodowania torturowanym na terenie kraju. Nigdy jednak nie przeproszono oszukiwanych obywateli i wyborców. Nie zrobiła tego ani lewica ani prawica - żarliwi bojownicy o życie człowieka. Obywatele Wlk.Brytanii i USA zostali przeproszeni za okłamywanie, przez swoich ówcześnie rządzących.
|
Nawet na kimś niewierzącym ta uwaga robi ogromne wrażenie. Myśl ta nie opuszczała i mnie od tamtego czasu.
W
czasie gdy czytałem tę książkę, doszło do bombardowania bazy Talibanu, w
której, o czym nie wiedzieliśmy, ukrywali się również cywile. Po tym
wydarzeniu, do naszego obozu dotarł Afgańczyk pchający przed sobą
taczkę, na której spoczywały szczątki jego trzech synów, dwóch córek,
siostrzeńca i jego dwóch żon, które zostały wydobyte z gruzów. W świetle
tej hańby spoczywającej na taczce, życie tego maleństwa, które również
mogło podzielić ten los, nabrało jeszcze większego blasku.
Byłem
zadziwiony jak świat wokół nas się zmienił za przyczyną tego maleństwa,
które z raczkowania stanęło na nogach, miało w zwyczaju ganianie nago
po pokoju z czystej radości życia. Wymiar jej osobowości w tak młodym
wieku był zadziwiający. Wszystko co dotyczyło matki i córki stało w
jaskrawej sprzeczności z tym co pisarka Urszula K. Le Guin
określiła jako "męski świat zinstytucjonalizowanej konkurencji,
agresji, przemocy, autorytetu i władzy".
|
Torturowanie [natemat.pl] żołnierze ciągali więźniów i jeńców na smyczach po korytarzach, smarowali im twarze ekskrementami, kazali uprawiać seks oralny, "budowali" piramidy z nagich więźniów, wieszali ich głową do dołu, razili prądem czy polewali kwasem. |
Jest to rzeczywistość, która
przeraziła mnie w Afganistanie. Przerazili również ludzie, z którymi już nigdy nie chcę
mieć nic do czynienia, dlatego zapewne poszukałem ucieczki w życiu
cywilnym. W 2010 roku byłem już dalej niż ruch "me too" mając za sobą
wystarczające doświadczenia z bezwzględnymi białymi mężczyznami.
Dla
odmiany, obecnie możemy doświadczyć konsekwencji kontaktu z
"zinstytucjonalizowanym światem kobiet". We wspomnianej wyżej audycji
Eberhardt odnosi się do książki Lionela Tigera - Decline of Males. The
First look at an unexpected New World of Man and Women, gdzie
antropolog biologiczny analizuje przejęcie kontroli nad reprodukcją
wyłącznie przez kobiety. Eberhardt powiada: "przejęcie przez kobiety
odpowiedzialności za decyzje reprodukcyjne" jest " jedną z
najważniejszych konsekwencji rewolucji seksualnej". 60 milionów aborcji w
USA od 1973 powinno dawać do myślenia, bez względu na nasz stosunek
wobec aborcji. Rzadko jednak społeczeństwo lub media chociaż przez
chwilę poświęcają temu uwagę, zgodnie uznając, że aborcja jest prawem
kobiety i że jest budującą i radosną przygodą w ramach samorealizacji i
wyzwolenia.
Czy
czytacie o mężczyznach, którzy w jakiś sposób zostali pokrzywdzeni
przez partnerkę, która dokonała aborcji? Ja o tym nie czytałem, dopóki
sam nie napisałem artykułu dla portalu BBC News, sekcja USA i Kanada, w
dobrych przed-covidowych czasach, sprowokowany biuletynem kościelnym
oferującym wsparcie mężczyznom doświadczonym przez aborcję. W trakcie
pisania artykułu wysłuchałem wielu bolesnych historii, opowiedzianych
przez mężczyzn z takimi doświadczeniami, o latach bólu i cierpienia po
tym, gdy partnerka pomimo próśb zdecydowała się na aborcję.
"Mężczyźni są stworzeni aby być obrońcami, stąd poczucie porażki
wynikające z nieudanej obrony matki i dziecka, za fiasko wzięcia za nich
odpowiedzialności", usłyszałem to od 61-letniego Chucka Raymonda,
którego 19-letnia narzeczona dokonała aborcji w późnych latach 70-tych.
Była to ich wspólna decyzja, gdyż zdecydowali, że posiadanie dziecka w
tak młodym wieku jest ponad ich siły. "Ciągle żyjemy w bólu i wstydzie z
tego powodu"
Badania
nad reakcjami mężczyzn wobec aborcji ich niedoszłych dzieci są ciągle
szczątkowe. Dane pochodzą głownie z post-aborcyjnych grup wsparcia, co
utrudnia stworzenie szerszych uogólnień. Jednak wspólnym rysem opowieści
tych mężczyzn są złość, ból, wstyd, przygnębienie i smutek w rocznicę
takiego wydarzenia.
Z pewnością zasługują one na właściwą uwagę. Po tym
czego doświadczyłem w Iraku, dotarło do mnie, że problemy tych mężczyzn
są podobne do zespołu stresu pourazowego (PTSD) oraz tzw. kontuzji
moralnych wynikłych z działań wojennych.
Nie
sugeruję, że kobieta poddająca się aborcji dokonuje takiego samego
czynu jak zabicie dziecka w rezultacie "strat ubocznych" wynikających z
prowadzenia ognia. Oskarżenie kobiety o zamordowanie dziecka jest
poważną oznaką braku współczucia jakie przeważa w tej debacie. Kobiety,
które decydują się na aborcję, same są często ofiarami "strat
ubocznych", które wynikają z niechęci mężczyzn do utrzymywania swoich
rodzin lub strachu przed brakiem zrozumienia przez rodzinę.
Zbyt wiele
debaty aborcyjnej koncentruje się na kobietach a niedostatecznie nad
funkcjonowaniem społeczeństwa w którym założenie rodziny i posiadanie
dzieci jest przerażającą czy nawet niemożliwą do
spełnienia perspektywą.
Obie
strony tej niby-debaty aborcyjnej powinny wziąć pod uwagę szerszy
kontekst niż ten, który obserwują stojąc na skrzynkach po jabłkach z
megafonami w rękach (często dosłownie).
Po
zapoznaniu się ze wszystkimi niszczycielskimi siłami jakie zostały
spuszczone z łańcuchów w Iraku i Afganistanie, będę już na zawsze
zdumiony dysonansami poznawczymi, znajdującymi swoją kulminację w
liberalnych zwolennikach aborcji, którzy jednocześnie są żarliwymi
pacyfistami (i obrońcami życia w związku z tym) oraz konserwatystach,
będących żarliwymi anty-aborcjonistami i jednocześnie zwolennikami
interwencji zbrojnych i wojen (i utraty życia z tym związanym).
Pomimo
tego widocznego pęknięcia i przepaści pomiędzy jednymi i drugimi, w
moich dziennikarskich poszukiwaniach dostrzegłem, że w jednej sprawie
panuje zgoda. Dotyczy to nadmiernej polaryzacji społecznej, uogólnień,
braku empatii i generalnie braku poważnej refleksji. I znowu wracamy do
absolutyzacji i "bladych warg Wielkiego Inkwizytora", którymi nas
ostrzega Fiodor Dostojewski w swoim arcydziele Bracia Karamazow.
I
znowu przechodzę obok kolejnej portugalskiej szopki, innej od tych do
których jesteśmy przyzwyczajeni. Zbudowana ze starych, pomalowanych opon
w której Dzieciątko Jezus wygląda jak ogromnych rozmiarów jajo. Nie
mogę się opędzić przed natrętną myślą, czy to tylko zbieg okoliczności,
że liberalna sekularyzacja, która z taką żarliwością zachęca do aborcji,
ma tyle problemów z religią, która zaczęła się od malutkiego
Dzieciątka urodzonego przez kobietę, którą wybrała poświęcenie i
upokorzenie zamiast wygodnego życia.
Być
może to Dzieciątko w żłóbku jest zbyt sugestywne, zbyt mocno ujawnia
bolesną prawdę wielu liberałom i feministkom, prawdę o tym że stąpają po
o wiele bardziej niepewnym gruncie niż to starają się przedstawiać. Mam
na myśli aborcję, eutanazję i inne "upodmiotowujące" postawy. Mało
tego, podwajają stawkę, nie idąc na żadne ustępstwa. Ich "absolutyzm"
prowadzi do późnej aborcji, eutanazji.
Legalizacja aborcji w Irlandii w
2018 po przełomowym referendum, przetarła drogę naciskom na
zalegalizowanie lub referendum w sprawie tzw. wspomaganego samobójstwa (Św. Patryk zapewne płacze w Niebie). Taki jest Nowy Wspaniały Świat
wiedziony przez Matriarchat, który przecież nie może się mylić
gwarantując nieograniczoną wolność, szczególnie od nudnych i żmudnych
ograniczeń religijnych.
Stojąc
przed wyjątkowo ozdobną szopką w jednym z portugalskich kościołów,
uświadomiłem sobie, że sugestywność tej sceny wynika z pewnej
niestosowności w niej zawartej. Grupa dorosłych zebrana wokół
Dzieciątka, Święty Józef z ręką na sercu i pasterze zdejmujący nakrycia głowy przed trzema klęczącymi Królami. Jest to scena wyrażająca absurdalną suplikację.
Takie zachowanie po części wyjaśnia ich wiara w obecność właśnie
narodzonego Syna Bożego. Jednocześnie, część tego szacunku wynika z
przekonania, że w tym Dzieciątku, jak i każdym innym, złożone są nasze
przyziemne jak i bardziej wzniosłe sprawy i pragnienia.
Wędrując
szlakiem Camino często uciekałem się do znanych sobie piosenek z
dawnych lat aby nabrać motywacji, szczególnie gdy deszcz i mgła a nawet
półpasiec dawały o sobie znać. Jedną szczególną piosenką w tym
repertuarze był Sonnet, angielskiego zespołu The Verve, w którym Ryszard
Ashrcroft w zadziwiający sposób stawia pytania dotyczące naszych uczuć.
Oczywiście nie wiem, co on miał na myśli pisząc te słowa ale w
przekonujący sposób wyjaśnia, że miłość to nie tylko rzeczownik ale i
czasownik i to bardzo istotny szczególnie dla kogoś, kto musi się
zmierzyć z szokiem niespodziewanej ciąży oraz dla tych, którzy w takiej
sytuacji powinni służyć radą i wsparciem.
Ashcroft śpiewa " Tak, jest miłość jeśli jej pragniesz, nie brzmi jak sonet, mój panie
Dlaczego tego nie widzisz, natura ma swoje sposoby, oczy szeroko otwarte
Spoglądające w niebo ze łzą w oku"
Jakub Jeffrey
https://thecritic.co.uk/
tłumacz RSSA
www.mszapiaseczno.blogspot.com
Jakub
Jeffrey jest niezależnym dziennikarzem i pisarzem. Pisze dla rozmaitych
międzynarodowych mediów. Poprzednio służył w Armii Brytyjskiej na
misjach w Kosowie, Iraku i Afganistanie. Na ukończeniu jest jego książka
o doświadczeniach wojennych i trudach adaptacji do życia cywilnego.
Jego adres na Twitterze :
@jrfjeffrey Instagram: james_rfj